Gdy wpisuje się w wyszukiwarce hasło „bieganie” pojawiają się kompendia wiedzy, plany treningowe, strony z informacjami jak się motywować, co jeść, co jest ważne, jaki sprzęt jest potrzebny, jakie aplikacje się przydają itp. itd. Jest tego tak dużo, a wszystko wygląda tak fachowo, że niestety cała idea biegania zaczyna się jakby komplikować…
Te wszystkie zdjęcia i filmiki z biegaczami, którzy ubrani są w odpowiednie cuchy biegowe, a których technika biegowa jest nienaganna trochę człowieka onieśmielają. Wydaje się, że jest to coś bardzo odległego, zarezerwowanego być może dla własne tych „prawdziwych” biegaczy ze zdjęcia, czy z filmu.
Dlatego tak bardzo jestem szczęśliwa, że przez pierwsze lata mojego biegania nie przyszło mi nawet do głowy by zajrzeć do internetu i zacząć o tym czytać. Moją inspiracją był mój biegający Krzyś oraz sami biegacze z biegów ultra, których jako kibic obserwowałam na Biegu Rzeźnika, o czym pisałam w tym wpisie.
Na początku w ogóle nie przychodziło mi do głowy, by myśleć o sobie jako o biegaczce, nie mówiąc już o udziale w jakichś zawodach. Zupełnie nie o to chodziło. Chciałam po prostu, by bieganie było jednym z elementów mojego życia. Nie szukałam żadnych planów treningowych, bo nie traktowałam tego jako trening. Przeczytałam książkę Beaty Sadowskiej „I jak tu nie biegać?” i jeszcze bardziej się podekscytowałam faktem, że bieganie można łączyć z podróżami. To miała być taka właśnie mini-przygoda.
Młodość w liceum i na studiach spędziłam na rajdach, wyjazdach, w górach. W każdy weekend coś się działo, co najmniej raz w miesiącu byłam obecna na wędrówce górskiej. Aktywnie działałam w Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich, gdzie organizowałam rajdy, prowadziłam trasy, szkoliłam nowych kursantów, kierowałam bazą namiotową, a nawet przez rok byłam jego prezesem. Wtedy miałam na to czas. Kochałam to i realizowałam się w tym.
I nadal kocham góry i wędrówki, ale teraz nie mam już tyle czasu, by móc tym żyć. I to właśnie bieganie w terenie jest dla mnie namiastką tego wszystkiego – wędrówek, pleneru, kontaktu z przyrodą, przemierzania świata.
I chyba właśnie głównie dlatego zaczęłam biegać – by podarować sobie w codzienności taki właśnie ułamek tego, co tak bardzo kocham.
I tak narodziło się radosne bieganie!
Czym jest radosne bieganie?
Radosne bieganie to bieganie dla siebie, bez spiny, bez ciśnienia, bez kompleksów.
To bieganie, w którym liczy się po prostu ruch, przewietrzona głowa, pozytywna wibracja.
To bieganie nie dla wyników sportowych, ale dla korzyści zdrowotnych i dobrego samopoczucia. A jeśli przy okazji pojawią się wyniki sportowe to jest po prostu bonus.
Radosne bieganie to czas dla siebie, dla kontaktu ze swoimi myślami lub z całkowicie pustą głową. To kontakt z własnym ciałem, z przyrodą, ze światem, który czasem w codziennym życiu trochę zatracamy.
W dorosłym życiu często tak bardzo się skupiamy na dorosłych rzeczach (praca, zakupy, gotowanie, sprzątanie, formalności urzędowe i milion innych “bardzo ważnych” rzeczy), że czasem ciężko w dobę wcisnąć jeszcze czas na jakąś przygodę. Znajdziemy go czasem na serial, na książkę, na lampkę wina. Ale przygoda czy zabawa zarezerwowana jest na specjalne dni – weekendy, czy wakacje. I radosne bieganie to jest właśnie powrót do tej codziennej radości życia, którą mieliśmy jako dzieci.
To czas, by na chwilę spuścić z tonu i zejść z poziomu obowiązków na poziom zabawy, radości, życia.
Radosne bieganie to takie, które daje Ci autentyczną radość.
Nie ma tu żadnych restrykcji związanych z długością pojedynczych biegów, z tempem, częstotliwością. Jedyna zasada to regularność, ale ona wynika z samej definicji radosnego biegania: jeśli coś sprawia nam radość i możemy to robić to to robimy. Nie jest to jakaś specjalna filozofia.
A zatem możesz biegać powoli, truchtać, uprawiać marszobiegi, czy slow jogging (bieganie tempem naprawdę wolnym, umożliwiającym swobodną konwersację bez uczucia zmęczenia czy przyspieszonego oddechu; przeciętna prędkość w slow joggingu początkujących to 4-5 km/h, czyli wolniej niż wielu z nas przemieszcza się piechotą).
Ale możesz też biegać szybko, niczym wyścigowiec. Możesz brać udział w zawodach. Co tylko sprawia Ci radość i satysfakcję. Ważne żeby to był Twój wybór, żebyś nie spełniała, czy nie spełniał cudzych oczekiwań, ale spełniał własne plany i marzenia.
Oczywiście utopią by było uważać, że zawsze nam się będzie chciało iść pobiegać i że bieganie to już tylko uśmiechy i unoszenie się ponad ziemią. Tak nie jest. Bieganie męczy. Czasem się nie chce.
Będzie pot, zadyszka i zwątpienie. Będzie walka z własną głową, z „nie chce mi się”, z bólem. Ale pokonywanie tych trudności bardzo Cię zahartuje i da wiele pewności siebie. A w ogólnym rozrachunku zawsze na końcu zostaje radość i satysfakcja z tego biegania.
I o to w tym wszystkim chodzi. Tylko daj szansę bieganiu, by mogło zagościć w Twoim życiu i pozwoliło Ci odkryć niewyczerpane pokłady radości i pozytywnych wibracji.