Siedzi człowiek na tej kwarantannie no i zaczyna sobie wspominać… I z tych wspominków narodził się pomysł, by Wam opowiedzieć moją historię biegową, czyli jak to się stało, że sama zaczęłam biegać. Mam nadzieję, nie tylko Was zaciekawi, ale także zachęci do tego by być może zacząć pisać swoją historię biegową.
Antytalencie sportowe
Od dziecka byłam wybitnym antytalenciem sportowym. I pomimo tego, że bardzo lubiłam spędzać czas na podwórku i się bawić, grać z dziećmi w piłkę, czy badmintona to nigdy nie byłam w żadnym sporcie specjalnie dobra. A już gimnastyka na W-Fie to była najgorsza zmora. Bałam się przeskoków przez kozła, rzucanie piłką lekarską, czy jakieś inne harce na drążkach to był koszmar.
Nie ukrywam też, że zawsze byłam wątłym dzieckiem i trochę łajzowatym. W odróżnieniu od mojego brata, który występował nawet w różnych zawodach w reprezentacji szkoły. Wydawało mi się wtedy, że sport to głównie domena chłopaków.
Góry – moje odkrycie!
Od zawsze jednak była łaziorem. Zawsze dużo chodziłam, włóczyłam się, spacerowałam. W liceum zaczęłam chodzić na rajdy w terenie i górach. Na początku wydawało mi się, że jestem za słaba, że nie dam rady chodzić z wielkim ciężkim plecakiem i to jeszcze pod górę. Ale okazało się inaczej.
Kiedy w wieku piętnastu lat pojechałam na pierwszy dwutygodniowy obóz wędrowny po Beskidach okazało się, że mogę. Okazało się, że to jest fajne, że mi się to podoba, że mam ochotę na więcej. I tak zaczęła się moja wielka górska przygoda.
Potem zrobiłam kurs przewodnicki po Bieszczadach i Beskidzie Niskim i tak zostałam przewodnikiem beskidzkim i aktywnie działałam w Studenckim Kole Przewodników Beskidzkich w Lublinie przez kilka lat. W tym czasie zorganizowałam kilka rajdów, zajmowałam się bazą namiotową, a nawet byłam przez rok prezesem. No i oczywiście cały czas chodziłam po górach.
Ktoś ma nadwagę
I tymi górami i takim włóczeniem się po bezdrożach zaraziłam później mojego przyszłego męża, którego poznałam już po studiach. On z kolei zawsze był typem sportowca. I za jaki sport by się nie wziął od razu był w nim dobry. Z tym, że po rozpoczęciu pracy i siedzącego trybu życia sport jakby odszedł na boczny tor i Krzyś mocno przytył.
Żył kilka lat z tą nadwaga, aż w końcu postanowił, że trzeba coś z tym zrobić. Zaczęło się od diety. Wprowadziliśmy nowy model żywieniowy w naszym domu, zaczęłam inaczej gotować, bardziej zwracać uwagę na ilość warzyw i owoców w naszej diecie, dbać o ilość posiłków i ich rozłożenie w czasie. I pojawiły się efekty.
Ale sama dieta to za mało, i tak oto w 2009 roku Krzyś zaczął biegać. Na początku nie jakieś długie dystanse, ale chodziło o to by regularnie uprawić sport. Z czasem bardzo się w to go to bardzo wkręciło i zaczął biegać coraz więcej i startować w różnych zawodach.
No to zapisz się na aerobik
Tymczasem ja zaczęłam odczuwać, że siada moja forma i kondycja. Zawsze byłam szczupła, ale zaczęłam tracić lekkość bytu. Oczywiście nie zaczęłam biegać, bo uważałam że to nie dla mnie, że się nie nadaję, nie mam predyspozycji. Zapisałam się za to do klubu fitness i zaczęłam chodzić na aerobik. To był rok 2011.
Chodziłam regularnie 3 razy w tygodniu na różne, zazwyczaj dynamiczne ćwiczenia. I się wciągnęłam i w dalszym ciągu do tej pory na różne zajęcia chodzę, choć już do innego klubu fitness.
Wakacje na wsi i gdzie tu jest jakiś klub fitness?
Teraz przechodzę do jeszcze jednego wątku, który był istotny w rozpoczęciu mojej przygody z bieganiem. Co roku na wakacje wyjeżdżałam na kilka tygodni na wieś. Mieszkali tam moi dziadkowie, a obecnie mieszka mama, która zajmuje się babcią-staruszką. Jako osoba pracująca na uczelni miałam po prostu zawsze więcej urlopu i tak go częściowo wykorzystywałam.
No ale będąc przez dłuży czas na wsi nie mogłam chodzić na aerobik, a szkoda mi było tracić ciężko wypracowaną formę. Postanowiłam więc, że jak będę w wakacje na wsi to będę sobie biegała. I tak też uczyniłam. Nie były to długie biegi bo takie po 3, w porywach do 4 km, ale uprawiam je sobie 3 razy w tygodniu i czułam się nieco lepiej psychicznie, że nie zaniedbuję całkiem kondycji fizycznej. W tamtym czasie jednak biegałam tylko w czasie wakacji i moich pobytów na wsi i nie nazwałabym siebie wtedy jeszcze biegaczką. Na pewno nie.
Bieg Rzeźnika 2015 – ale co tu się dzieje?
Przełom nastąpił w 2015 roku. Wtedy to mój Krzysio startował w swoim pierwszym ultramaratonie. Był to Bieg Rzeźnika w czerwcu w Bieszczadach. Biegnie się w tym biegu w parach parach i on właśnie biegł ze swoim przyjacielem. Pojechalismy więc w Bieszczady jeszcze z dwójką naszych innych przyjaciół jako zaplecze logistyczne i kibiców.
Bieg rozpoczynał się w Komańczy a kończył w Ustrzykach Górnych, więc pojechaliśmy na metę, by tam czekać na chłopaków i ich zgarnąć z powrotem do Komańczy, gdzie nocowaliśmy. Nasza trójka spędziła wtedy kilka godzin na mecie czekając na naszych biegaczy. I choć nie raz już byłam w takiej roli, bo Krzyś brał już udział w różnych biegach ulicznych organizowanych w Lublinie to tu było jednak zupełnie inaczej.
Nie wiem, czy to przez mój sentyment do gór, czy widząc kolejne pary wpadają na metę, brudne, spocone (bo było strasznie gorąco to był czerwiec), ale szczęśliwe uśmiechnięte, poczułam jak coś chwyta mnie za serce. Patrzyłam na tych ludzi, całkiem dla mnie obcych i czułam wzruszenie, cieszyłam się ich radością, podziwiałam ich. I w duchu pomyślałam “ja też bym tak chciała”.
Dajcie mi te buty do biegania!
I właśnie od 2015 roku zaczęłam już regularnie biegać (nie tylko w wakacje) i zaczęłam wydłużać swoje trasy. Nie patrzyłam wtedy na żadne czasy to mnie kompletnie nie interesowało. Chciałam po prostu biec. Miałam w głowie cały czas obraz tych ludzi, którzy przebiegli prawie 80 km po górach i tak się uśmiechali! Do dziś, gdy to wspominam to czuje dreszcz.
Wtedy odkryłam, choć to przecież nie była żadna tajemnica, że biegać można nie tylko po mieście. I zrozumiałam, że to właśnie to mnie zniechęciło do tego by zacząć. Gdy uświadomiłam sobie, że jest przecież coś takiego jak bieganie terenowe, zaczęłam całkiem inaczej na to patrzeć. A że mieszkam w dzielnicy willowej na obrzeżach miasta mam naprawdę blisko w takie bardziej puste, “dzikie” tereny i tam skierowałam swoje biegowe kroki.
I tak już zostało. I dziś już sobie nie wyobrażam życia bez biegania. Daje mi to tyle radości i energii, że chce się tym dzielić z innymi.
UWAGA:
O bieganiu i zdrowych nawykach z tym związanych będziesz mogła lub mógł posłuchać w mojej audycji „Ciesz się bieganiem”
Pierwszy odcinek z moją historią już dostępny! Zapraszam 🙂
Jak więc widzicie na to, że w końcu zaczęłam biegać złożyło się kilka rzeczy:
- zamiłowanie do wędrówek,
- aerobik,
- wakacje na wsi,
- biegający mąż,
- naładowani endorfinami, umęczeni nieznani mi biegacze z Biegu Rzeźnika.
Fajnie, jak to się wszystko ładnie ze sobą łączy.
Bieganie bieganiem ale napisz coś więcej o górach, bo to fajny temat.
Góry to faktycznie fajny temat 🙂 a co, by Cię głównie interesowało, bo to także temat bardzo szeroki 😉