Jak udział w zawodach wpływa na bieganie?

kilka przemyśleń biegaczki-amatorki

Jeśli jest coś, co jest w stanie wpłynąć pozytywnie zarówno na zdrowie fizyczne jak i psychiczne to jest to zdecydowanie bieganie w terenie. We własnym tempie, po polnych drogach, czy leśnych duktach. Na świeżym powietrzu, wśród przyrody, szumu wiatru, śpiewu ptaków. Lub tak jak w zimie wsłuchując się w skrzypienie śniegu pod nogami i czując delikatny mrozik na policzkach. Ciało jest w ruchu, krew i limfa krążą, mięśnie pracują, myśli gdzieś odlatują i człowiek skupia się na tym co dzieje się tu i teraz. Głowa odpoczywa, wietrzy się, zaczynają się pojawiać z nienacka rozwiązania trudnych spraw, nabiera się innej perspektywy do codziennych problemów.

Są oczywiście gorsze dni, gdy trening idzie jak po grudzie i jedyne co się robi to odlicza w myślach czas jaki jeszcze pozostał do końca, gdy jedyne o czym się myśli to to, że “jakoś dziś w ogóle nie mam siły”, czy “chyba zaraz się całkiem zazipię”. Ale niezależnie od tego nigdy nie zdarzyło mi się, bym żałowała, że wyszłam pobiegać. Nawet gdy było ciężko. A może właśnie wtedy była jeszcze większa satysfakcja niż zazwyczaj?

Ponieważ od zawsze lubiłam kontakt z przyrodą i zawsze dużo chodziłam to bieganie było niejako przyspieszeniem moich naturalnych ruchów w terenie. Od początku biegania, mając to szczęście, że mieszkam na obrzeżach miasta, wybierałam trasy podmiejskie, wśród pól, łąk, domków jednorodzinnych, czy wzdłuż torów. Wyjazdy w góry stały się świetną okazją do tego, by poćwiczyć technikę zbiegania i takie klasyczne chodzenie po górach zamieniło się w przeplatankę chodzenia z elementami biegowymi.

Nigdy się nie spodziewałam, że będę brała udział w zawodach, bo nie jestem typem sportowca. Jeździłam jednak regularnie na różne imprezy biegowe, jako kibic mojego Krzysia, który biega już od 10 lat. Stojąc na mecie, czekając na niego widziałam wiele osób, które z uśmiechem, spocone, ubłocone kończyły zawody. I chyba właśnie lekkie ukłucie zazdrości tej radości, która z nich biła i ciekawość, czy i ja bym tak potrafiła skłoniły mnie by zapisać się na zawody. Mój pierwszy bieg to 30 km w jesiennym biegu Łemkowyna w Beskidzie Niskim w 2016 r.

Od tamtej pory regularnie 2-3 razy w roku biorę udział w zawodach w biegach terenowych (w górach lub na Roztoczu). Z reguły jest to jeden bieg na wiosnę (krótszy w granicach 30-40 km) i później kolejny w drugiej połowie lata (dłuższy bieg 60-65 km). Bieg wiosenny traktuję rozbiegowo, jako mobilizator do tego by się bardziej rozruszać po zimowych miesiącach, a bieg letni to już bieg w szczycie sezonu i teoretycznie w szczycie mojej formy, więc może być dłuższy.

Jak zapisanie się na zawody wpływa na treningi?

Na pewno zawody są jakimś celem, który motywuje do treningów i systematyczności. Szczególnie, gdy zaczyna się zbliżać coraz bardziej data zawodów to mobilizacja się większa i o ile wcześniej czasem się jeszcze coś odpuści (bo pogoda, bo “zły” dzień, bo się nie chce) o tyle w okresie przed zawodami żadne wymówki nie przechodzą. Wiem, że nie jadę na zawody, by bić jakieś rekordy, czy zostać mistrzem, ale mimo wszystko chcę dobrze wypaść, chcę dać radę zrobić coś najlepiej jak się da, a bez treningów nie będzie to możliwe.

Nie rozpisuję sobie żadnych planów treningowych. Staram się po prostu biegać regularnie, a w weekendy robić dłuższe wybiegania, czy wycieczki biegowe. Do tego dochodzi jeszcze aerobik 1-2 razy w tygodniu, w ramach ćwiczeń ogólnorozwojowych i urozmaicenie treningu. Mój “plan” treningowy jest raczej dość spontaniczny, ale stawiam w nim na regularność. Nie jestem zawodowcem i nie mam ambicji ścigania się za wszelką cenę z ludźmi 10-20 lat młodszymi ode mnie. Bieganie to dla mnie głównie przyjemność, hobby, sposób na spędzanie wolnego czasu na powietrzu. I tego się trzymam.

 

Dlaczego biorę udział w zawodach?

Pomimo, że biegam głównie dla siebie, zdrowa, przyjemności, chęci spędzania czasu na świeżym powietrzu, wśród natury, zwiedzania okolicy z moim Krzysiem, wspólnego spędzania czasu, to zawody są dla mnie właśnie takim motywatorem, by nie odpuszczać za łatwo. Są celem, do którego się dąży. Są okazją do tego, by pobiegać w nowych miejscach, zobaczyć inne okolice. By wyrwać się na 2-3 dni w góry, czy jeszcze inny plener. Są okazją do tego, by się zmęczyć maksymalnie, oczyścić całkowicie swoją głowę, zanurzyć się w danej chwili, w pocie i czasem też bólu. Są okazją, by napawać się widokami. Są okazją, by poznać siebie jeszcze lepiej. By przypomnieć sobie jak pysznie smakuje woda. Jak uśmiech innej osoby może dodać otuchy. Jak pięknie pachnie las. No i są okazją, by poczuć niebotyczną radość i satysfakcję na mecie. By docenić smak makaronu, który dostaje się w ramach posiłku regeneracyjnego. Są okazją do późniejszego świętowania z przyjaciółmi.

Bieganie w górach uczy pokory, ale też wzmacnia psychicznie. Pozostają wspomnienia i chęć na więcej. Dlatego biorę udział w zawodach w biegach terenowych, choć nie jestem wyczynowcem. Ale lubię tą adrenalinę tuż przed startem. Lubię tą walkę ze sobą na trasie. Uwielbiam tą radość na mecie.

Jestem szczęściarą bo biega także mój Krzyś. Tak naprawdę to on mnie tym zaraził. A razem jest łatwiej i na pewno przyjemniej. Często robimy wspólne treningi, co jest dla nas dodatkowym czasem na bycie razem. Na wspólną przygodę. Na wspólną eksplorację nowych okolic. Poza tym motywujemy się wzajemnie i wymieniamy doświadczeniami. Planujemy razem kolejne wycieczki biegowe, czy wyjazdy treningowe.

Jeśli zatem rozpoczęłaś, czy rozpocząłeś swoją przygodę z bieganiem to rozważ, czy w przyszłości nie wystartować w jakichś zawodach. To nie jest mus, ale ze swojej perspektywy uważam, że warto. Bieganie nabiera nowego wymiaru. Daje jeszcze więcej satysfakcji. A można się o tym przekonać tylko na własne skórze. Słowa i opowieści innych osób nie oddadzą tych emocji.

A Ty bierzesz udział w zawodach?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kanapka bez pieczywa, czyli japońskie onigirazu

Makaron z bazyliowym pesto, szparagami i łososiem